Witam Państwa na moim... Nie, dobra, nieważne. Wiecie co. Wiecie gdzie. I pamiętajcie: jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o emocje.
(Aktualizowane, jeśli bogowie pozwolą, co drugą środę.)

czwartek, 30 czerwca 2016

Zakrzepły uśmiech

„Dlaczego On, dlaczego właśnie ON?!” - krzyczała w myślach Julia, wracając nocą do domu. Usilnie starała się zapomnieć swoje gorące rumieńce i dotyk Jego ciała jeszcze sprzed dziesięciu minut. Zawsze nienawidziła siebie za głupie myśli, które nawiedzały ją na samotnych, wieczornych spacerach i sprawiały, że gubiła się w obłokach rozważań. Ale tego dnia nienawidziła siebie po stokroć, bo właśnie przez jej odpływanie wpadła w parku na znajomego, wysokiego kruczowłosego chłopaka. Strach sprawił, że jej serce zatrzepotało, nieomal nie uciekając jej z piersi... A może to nie był strach?
„Cholera, znowu!” - zgromiła się w myślach, zdawszy sobie sprawę, że przez pewien czas nie wiedziała, gdzie idzie. Nim jednak zdążyła zorientować się w sytuacji, jakaś silna, niewątpliwie męska ręka wciągnęła ją w głąb zaułka. Już po ułamku sekundy z przerażeniem zdała sobie sprawę, że nie zdoła się wyrwać...

Nie potrafiła dokładnie określić, gdzie się znajduje, co się stało i ile czasu już leży tak całkiem nieruchomo w nieprzeniknionej ciemności. Jej zmysły zamroczone były przez przejmujący ból podbrzusza i ud, po których z wolna spływała jej własna krew.
Podniosła się z trudem, pojękując. Świat zafalował i zawirował przed jej oczami, oparła się o wilgotną ceglaną ścianę, kierując się ku jasnemu światłu latarni ulicznej, które raziło jej przywykłe już do ciemności źrenice. Kolejny zawrót głowy dopadł ją akurat w momencie, kiedy ceglany mur się skończył. Straciła równowagę, usłyszała zduszony krzyk i wylądowała w jakichś ramionach, których ciepło przyniosło ulgę jej skostniałemu ciału. Rumieniec znów pokrył jej policzki, gdy przez krwistoczerwoną mgłę ujrzała Jego twarz.
Ręka podskoczyła bez udziału jej woli i spoczęła na piersi. Dopiero wtedy Julia spostrzegła czarną rękojeść, której jelec tkwił w niej, jakby uczepiony jej białej niegdyś koszuli, teraz umoczonej w szkarłacie.
Nie chciała umierać. Chciała jeszcze pozostać na tym złym i skąpanym we krwi świecie, w którym się narodziła. Chciała nauczyć się go kochać i nauczyć się Go kochać. Jednak ciepło Jego ramion ogarniało już ją całą, a czarne dotychczas wnętrze jej powiek rozbłysło ujmującym blaskiem, który powoli przyciągał ją i zrywał jej kontakt z rzeczywistością. Otworzyła usta w bezgłośnym śmiechu, spoglądając na twarz swojej zmarłej przed wieloma laty matki, znów młodej i pełnej absurdalnego życia.
Kobieta ujęła jej rękę i powiodła ją w niekończącą się podróż przez czas i przestrzeń. Widziała jakąś staruszkę na łożu śmierci, ściskającą mocno dłoń swojego syna jeszcze zanim zapadła się w ciszę. Widziała samobójczynię, ze łzami w oczach połykającą całą buteleczkę tabletek; żołnierza w okopie, który umarł nawet o tym nie wiedząc, kiedy kula przeszyła mu czoło; psa zatłuczonego na śmierć przez bandę chuliganów, jego krew płynącą w dół po asfalcie i znikającą w studzience... Niezliczone obrazy, niezliczone agonie, niezliczone ofiary tego bezlitosnego, wyrafinowanego zabójcy - Śmierci.
Jakiegoś mężczyznę zaszlachtowano w ciemnej alejce, zupełnie jak ją. „Czy czuje to samo?” - zastanawiała się. - „Czy widzi moją twarz lub którąkolwiek z twarzy, które ja widziałam? Czy może tylko spada w ciemność, dając się otulić pocieszającym, przynoszącym ulgę chłodem?”
Przez tylko ułamek sekundy Julia widziała jego oczami, czuła zapach jego krwi i jego ból... i to doznanie było dla niej dziwnie błogie. Lecz potem nie było już więcej twarzy i ostatnich chwil. Potem znów stanęła w nieskończonej bieli, wpatrując się w gładkie rysy swojej matki, wciąż drżąca ostatnim uczuciem.
- Pomogłaś im wszystkim - usłyszała jej głos, choć usta przed nią nie złamały swojego lekkiego, uspokajającego uśmiechu. - Dzięki tobie umierali bez cierpień, dzięki tobie mogli poczuć ciepło, ogarniające ich stygnące serca, jeszcze zanim ich świadomość się wyłączyła.
Z każdym jej kolejnym słowem Julia czuła się coraz to bardziej zagubiona, pełna pytań bez odpowiedzi.
- Ale... jak?
- Jednym zwykłym gestem obudziłaś w sobie moc pochłaniania tego, co czuli, i zasiania w nich błogości, którą zapomnieli w swych ostatnich chwilach. Pomogłaś im, to powinno ci wystarczyć. Chodź. Upiekę twoje ulubione ciasteczka.

Uśmiech zastygł na ustach Julii, gdy wyszeptała Jego imię w ostatnim oddechu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz