Witam Państwa na moim... Nie, dobra, nieważne. Wiecie co. Wiecie gdzie. I pamiętajcie: jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o emocje.
(Aktualizowane, jeśli bogowie pozwolą, co drugą środę.)

piątek, 18 listopada 2016

Droga do Erosa (za Ćwiekiem i Parandowskim)

Jest to bóg potężny i wielki, a starszy nawet od Dzeusa i Kronosa (…) należy do najstarszego pokolenia bogów, zrodził się z Chaosu, razem z ziemią i niebem.

Nie uważał, żeby był specjalnie przystojny. Wprawdzie miał czarne jak smoła włosy, opadające mu na ramiona, miał porywające niebieskie jak głębia oceanu oczy i doskonale wymodelowane ciało, ale… Nie, nie uważał, że jest przystojny. Cóż z tego, że potrafił wywołać miłość w każdym człowieku na ziemi, jeśli sam nie mógł jej doznać?
Miał kiedyś kochankę o imieniu Psyche. Była piękna. Była tak piękna, że za każdym razem, gdy ją widział, zapierało mu dech w piersiach. Wiedział, że to miłość niebezpieczna, przeciwnie do tej, którą on rozsiewał. Upominał o tym Psyche, ale ta go nie posłuchała. Teraz nie żyje.
Upominał, aby nigdy nie starała się poznać, kim on jest, bo gdy jego twarz zobaczy, zaczną się dla niej dni niedoli.

Mówiono o nim wiele rzeczy. Kim właściwie jest Eros i jak wygląda? – pytano. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że ta istota żyje pośród nich, że spotykają ją na co dzień, nawet o tym nie wiedząc. Nie przeszkadzało mu to specjalnie. Mógł dzięki temu poruszać się swobodnie wszędzie, gdzie tylko chciał. Najbardziej lubił duże miasta. Zwłaszcza w Ameryce. Po upadku Hellady, a tym samym i Olimpu, nie lubił wracać do Grecji. Przywoływała złe wspomnienia.

Spacerował ulicami Los Angeles. Przyglądał się ludziom, przechodzącym obok niego. Przebywał dłużej z tymi, którzy wydawali się potrzebować jego pomocy. Lubił pokazywać ludziom właściwą drogę do miłości. Ostatnio jednak coraz bardziej zdawał sobie sprawę, jak mały jest jego wkład w ludzkie szczęście. A przy tym jak wielkie konsekwencje może mieć jego błąd. Całe jego życie stanowiło łączenie osoby w pary.
Dlaczego więc sam nie mógł znaleźć drugiej połówki?
Mógł mieć każdą kobietę. Wiedział o tym. Wystarczyło jedno skinienie jego dłoni. Ale to go nie zadowalało. Nie chciał mieć świadomości, iż ona jest z nim tylko dlatego, że użył na niej swej boskiej mocy.
Nie patrzył na ludzi. Nie diagnozował ich problemów. Szedł z głową opuszczoną, rękami wciśniętymi w kieszenie, rozmyślając. Rozpadało się, ale nie zwracał na to uwagi. Ludzie kryli się pod balkonami, schodami przeciwpożarowymi, wtulali się w ściany, czekając aż przejdzie przelotna ulewa. A on szedł. Minął tłum zgromadzony przed jakimś sklepem, stojący pod osłoną jego neonu. Wielkie jak piłeczki pingpongowe krople deszczu spadały na niego, uderzając boleśnie w jego skórę, siekając go po twarzy. A on szedł.
I wtedy Ją zobaczył. Nadchodziła z naprzeciwka. Mimo przygnębiającego deszczu szła niezwykle żwawo, a energia, która od Niej biła, zmusiła go do podniesienia głowy. Ich spojrzenia się spotkały, splotły między nimi w powietrzu przepełnionym wonią orchidei. Minęła go z uśmiechem. Uśmiechem niepasującym do otaczającej ich szarej scenerii brudnego miasta.
Przeszedł osłupiały jeszcze kilka kroków i obejrzał się przez ramię. Ich oczy znów się spotkały. A potem Ona cofnęła się i po prostu ujęła jego dłoń.


Dopiero dużo później dowiedział się, że zadziałała tu boska moc. Nie jego. Jej.

poniedziałek, 31 października 2016

Pierwiastki, teaser #2

- Wzloty i upadki, mój drogi. Wzloty i upadki.
- Raczej upadek na dno, a teraz ryję w mule szukając drogi na przeciwną półkulę. Oferta opierunku nadal aktualna... – Keath wciągnął powietrze płynące z domu, zmarszczył nos, skrzywił się. - ...drogie damy?
Aelie nagle przeniosła wzrok ponad jego ramię. – Jak ci tak strasznie śmierdzi, to powąchaj to. – A gdy Keath się obrócił, po ścieżce do domu właśnie szedł chłopak w czerwonej czapce dostawcy. Aelie bez słowa wręczyła mu dwa banknoty i wskazała na schody, żeby położył tam siedem olbrzymich pudełek z pizzą.
- Nawet mu nie podziękujesz? – burknął Keath z niesmakiem, choć istotnie od dostawy zalatywał znacznie lepszy zapach niż z głębi domu. Aelie zawiesiła na nim rozszerzone, beznamiętne źrenice zanim odparła:
- To, co trzymał w rękach odchodząc, mówiło i „dziękuję”, i „przepraszam za ciężar”, i cokolwiek innego potrzebował w tej chwili usłyszeć.
- Podstawową ludzką interakcję. – Swoje ciche spostrzeżenie zamaskował kaszlnięciem. – A moje pierwotne pytanie? – zapytał już głośniej.
- Zależy. Czy ty chociaż doceniasz to, jak brzmię, gdy mówię, i jak mogą na to reagować obcy ludzie, i jak w istocie często reagują, a także czy jesteś w stanie zrozumieć, dlaczego unikam mówienia, jeśli jest to możliwe?
- Strzelam w ciemno, ale: bo jak otworzysz usta, ciężko ci je zamknąć?
- Chcesz przekroczyć ten próg jeszcze kiedykolwiek w życiu?
Nagle na rzeczonym progu pojawiła się znów Lea, już z otwartymi ustami, jakby chciała ich o coś zapytać, ale potem jej wygłodniałe ślepia padły na pudełka z pizzą; schwyciła je jak drapieżnik, rzuciła na nich jeszcze raz okiem, po czym zniknęła w domu, krzycząc na nich przez ramię:
- Zamknijcie drzwi, jak macie zamiar dalej się mizdrzyć na ganku, bo zimno leci!
Keath wykorzystał ten moment na opanowanie się, i gdy Aelie przymknęła lekko drzwi i znów obróciła się ku niemu, uśmiechnął się lekko i rzekł:
- Wybacz odruchowe pytanie. Lata pracy przy ludziach, którzy myślą, że pieniądze załatwiają wszystko.
Aelie również się uśmiechnęła, wyraźnie przejrzawszy jego zamiary. – Osobiście wolę dać komuś pokaźny napiwek niż musieć patrzeć mu w twarz, gdy śmieje się z mojej wady wymowy... A jeśli o ciebie chodzi, to najwyraźniej nie przychodzisz w przyjacielskich odwiedzinach, czyż nie?
- Po prostu brakło mi waszego uroczego zapachu pięknych kobiet, no i bieżącej wody... i ogrzewania... i elektryczności... Ścian podtrzymujących dach też, więc nie, nie jestem tu socjalnie. A właściwie to bardzo socjalnie...
Uśmiech natychmiast spełzł z ust Aelie. – Wylądowałeś na ulicy?
- Na ulicy za duży ruch. Planowałem się zadekować pod mostem albo w kanałach, ale perspektywa domu z seks-loszkiem i trzema dziewczętami o... – Przerwał na moment, najwyraźniej szukając właściwego słowa – ciekawych usposobieniach... no, wydawała mi się milsza.
- Hm. – Aelie znów pozwoliła ustom ułożyć się w sarkastyczny uśmiech. – Istotnie masz w sobie Pierwiastek Miłości. Zaczynałam w to wątpić.
- Tak, tak. Miłość, jednorożce i krokodyle.

czwartek, 30 czerwca 2016

Zakrzepły uśmiech

„Dlaczego On, dlaczego właśnie ON?!” - krzyczała w myślach Julia, wracając nocą do domu. Usilnie starała się zapomnieć swoje gorące rumieńce i dotyk Jego ciała jeszcze sprzed dziesięciu minut. Zawsze nienawidziła siebie za głupie myśli, które nawiedzały ją na samotnych, wieczornych spacerach i sprawiały, że gubiła się w obłokach rozważań. Ale tego dnia nienawidziła siebie po stokroć, bo właśnie przez jej odpływanie wpadła w parku na znajomego, wysokiego kruczowłosego chłopaka. Strach sprawił, że jej serce zatrzepotało, nieomal nie uciekając jej z piersi... A może to nie był strach?
„Cholera, znowu!” - zgromiła się w myślach, zdawszy sobie sprawę, że przez pewien czas nie wiedziała, gdzie idzie. Nim jednak zdążyła zorientować się w sytuacji, jakaś silna, niewątpliwie męska ręka wciągnęła ją w głąb zaułka. Już po ułamku sekundy z przerażeniem zdała sobie sprawę, że nie zdoła się wyrwać...

Nie potrafiła dokładnie określić, gdzie się znajduje, co się stało i ile czasu już leży tak całkiem nieruchomo w nieprzeniknionej ciemności. Jej zmysły zamroczone były przez przejmujący ból podbrzusza i ud, po których z wolna spływała jej własna krew.
Podniosła się z trudem, pojękując. Świat zafalował i zawirował przed jej oczami, oparła się o wilgotną ceglaną ścianę, kierując się ku jasnemu światłu latarni ulicznej, które raziło jej przywykłe już do ciemności źrenice. Kolejny zawrót głowy dopadł ją akurat w momencie, kiedy ceglany mur się skończył. Straciła równowagę, usłyszała zduszony krzyk i wylądowała w jakichś ramionach, których ciepło przyniosło ulgę jej skostniałemu ciału. Rumieniec znów pokrył jej policzki, gdy przez krwistoczerwoną mgłę ujrzała Jego twarz.
Ręka podskoczyła bez udziału jej woli i spoczęła na piersi. Dopiero wtedy Julia spostrzegła czarną rękojeść, której jelec tkwił w niej, jakby uczepiony jej białej niegdyś koszuli, teraz umoczonej w szkarłacie.
Nie chciała umierać. Chciała jeszcze pozostać na tym złym i skąpanym we krwi świecie, w którym się narodziła. Chciała nauczyć się go kochać i nauczyć się Go kochać. Jednak ciepło Jego ramion ogarniało już ją całą, a czarne dotychczas wnętrze jej powiek rozbłysło ujmującym blaskiem, który powoli przyciągał ją i zrywał jej kontakt z rzeczywistością. Otworzyła usta w bezgłośnym śmiechu, spoglądając na twarz swojej zmarłej przed wieloma laty matki, znów młodej i pełnej absurdalnego życia.
Kobieta ujęła jej rękę i powiodła ją w niekończącą się podróż przez czas i przestrzeń. Widziała jakąś staruszkę na łożu śmierci, ściskającą mocno dłoń swojego syna jeszcze zanim zapadła się w ciszę. Widziała samobójczynię, ze łzami w oczach połykającą całą buteleczkę tabletek; żołnierza w okopie, który umarł nawet o tym nie wiedząc, kiedy kula przeszyła mu czoło; psa zatłuczonego na śmierć przez bandę chuliganów, jego krew płynącą w dół po asfalcie i znikającą w studzience... Niezliczone obrazy, niezliczone agonie, niezliczone ofiary tego bezlitosnego, wyrafinowanego zabójcy - Śmierci.
Jakiegoś mężczyznę zaszlachtowano w ciemnej alejce, zupełnie jak ją. „Czy czuje to samo?” - zastanawiała się. - „Czy widzi moją twarz lub którąkolwiek z twarzy, które ja widziałam? Czy może tylko spada w ciemność, dając się otulić pocieszającym, przynoszącym ulgę chłodem?”
Przez tylko ułamek sekundy Julia widziała jego oczami, czuła zapach jego krwi i jego ból... i to doznanie było dla niej dziwnie błogie. Lecz potem nie było już więcej twarzy i ostatnich chwil. Potem znów stanęła w nieskończonej bieli, wpatrując się w gładkie rysy swojej matki, wciąż drżąca ostatnim uczuciem.
- Pomogłaś im wszystkim - usłyszała jej głos, choć usta przed nią nie złamały swojego lekkiego, uspokajającego uśmiechu. - Dzięki tobie umierali bez cierpień, dzięki tobie mogli poczuć ciepło, ogarniające ich stygnące serca, jeszcze zanim ich świadomość się wyłączyła.
Z każdym jej kolejnym słowem Julia czuła się coraz to bardziej zagubiona, pełna pytań bez odpowiedzi.
- Ale... jak?
- Jednym zwykłym gestem obudziłaś w sobie moc pochłaniania tego, co czuli, i zasiania w nich błogości, którą zapomnieli w swych ostatnich chwilach. Pomogłaś im, to powinno ci wystarczyć. Chodź. Upiekę twoje ulubione ciasteczka.

Uśmiech zastygł na ustach Julii, gdy wyszeptała Jego imię w ostatnim oddechu.

piątek, 8 kwietnia 2016

Bezgłośnie

Siedziała zgarbiona nad stołem, z nogami skrzyżowanymi na krześle w pozycji, która w żadnym razie nie mogła być wygodna. Błędnym wzrokiem wodziła po rysunku, patrząc jakby w kompletnie inne miejsca, niż te, w których akurat znajdował się jej ołówek, i smarowała po kartce tak zawzięcie i zapalczywie, że ta marszczyła się jak bibuła pod naporem jej dłoni. Trzymała ołówek pokracznie, jak małe dziecko. Była piękna, nawet z tym szaleństwem w oczach, nawet gdy zatapiała się w swoich pracach, nawet gdy stylizowała szare plamy na monochromatyczną krew; nawet gdy wciąż nie mogła uciec przeszłości. Dla niego była piękna zawsze. Nawet z poplątanymi włosami. Nawet z ustami otwierającymi się bezgłośnie raz po raz, jak u ryby, w rytm piosenki, którą słyszała tylko ona. Dla niego była piękna zawsze.
Smarowała po kartce nieprzerwanie. Palcami wolnej ręki bezwiednie obejmowała sobie szyję. "Dzieci i ryby głosu nie mają" - powiedział kiedyś jej ojciec, podrzynając jej gardło.

niedziela, 6 marca 2016

TEGS teaser #1

Cienka szczelina światła w ciemności ściany wskazywała miejsce, gdzie drzwi się otworzyły, i była jak niewielkie okienko w głąb pokoju, wypuszczające wszystkie dźwięki: miękką, delikatną muzykę sączącą się z radia i cichą rozmowę dwóch dorosłych mężczyzn, których obu bardzo kochała i szanowała. Światło zdawało się być magiczne, spowiło ją, składało słodkie obietnice, uwalniało myśli. Z łatwością mogła wyobrazić sobie nuty i rozrzucone literki wynoszone z pokoju przez maleńkie drobinki kurzu, widoczne gdy światło na nie padało, zupełnie jakby mimowolnie porzucały niewidzialność wpływając do jasnej strefy. Dziewczynka, mała jak na swój wiek, obserwowała z zachwytem jak światło tworzy sylwetki zwierząt i drzew z powietrza, rysuje zawijające się, kwiatowe wzory przed jej oczami, sprawiając przy tym, że kwitły i rozwijały się, i biegały, i mówiły, i zachowywały tak, jakby były prawdziwe.
Przycisnęła plecy do ściany obok drzwi i obserwowała światło, mając nadzieję na więcej tych obrazków. Literka, rzucana tu i tam przez nieistniejący wiatr, podleciała bliżej, jakby drwiąc, zapraszając. Dziewczynka wyciągnęła rękę, ale kiedy jej palce dotknęły litery, zmieniła się w parę i wywołała eksplozję dźwięków - tak napastliwych i uporczywych, że aż chciała krzyknąć po kogoś, by je zabrał. Lecz wtedy dźwięki okazały się werbalne, potem ułożyły się w słowa i dalej w zdania. Zanim choćby zdała sobie z tego sprawę, niecierpliwie podsłuchiwała rozmowy Ojczyma i Wujka.
- Tylko siebie posłuchaj. Posłuchaj, czego ode mnie oczekujesz. Wiesz bardzo dobrze, że potrzebuję tych pieniędzy równie mocno, jak ty, jeśli nawet nie mocniej. Ty przynajmniej mieszkasz sam i tylko wymyśliłeś sobie założenie własnego biznesu - ja mam rodzinę na utrzymaniu.
- Powinieneś był widzieć to miejsce. Ten budynek jest wspaniały! Trzy skrzydła, trzy piętra, mnóstwo, mnóstwo pokojów i nawet mały podziemny poziom. Nie ma jakiegoś ogródka z kwiatkami, tylko same płaskie pola trawy przy południowym skrzydle i trochę drzew i kamieni po drugiej stronie. Tak trudno uwierzyć, że to kiedyś była czyjaś posiadłość, ten budynek po prostu jest stworzony, by być szkołą!

czwartek, 22 października 2015

Pierwiastki, teaser #1

Przyłożyła policzek do rozgrzanej kolby. Oficer obcego wywiadu wciąż stał tam, gdzie poprzednio, jakby nie minęła nawet sekunda, od kiedy oderwała od niego wzrok. Opierał się ciężko o bok wojskowej terenówki, słuchając czegoś przez radio. Rozkazy, pomyślała, albo już znalazł naszą częstotliwość i teraz łamie szyfr. Nie było czasu do stracenia, nie na gwizdanie na ptaki ani czytanie starych książek. Teraz był czas, by działać.
I wkrótce świat znów usunął się spod niej i zawisła w eterze z celownikiem i misją tam, po drugiej stronie. Zniknął czas, zniknęły ptaki i chłód wiosennej bryzy. Lea rozpłynęła się w dziwnie pomarańczowym powietrzu, straciła oddech i bicie serca, a potem – pociągnęła za spust.
Mężczyzna osunął się po samochodzie jak szmaciana lalka.


Najpierw dostrzegła czarne perły. Girlandy czarnych pereł zwieszające się z jasnych krokwi niczym sznury małych, dziecięcych dusz. Potem dopiero zobaczyła półmrok panujący w wysokim pomieszczeniu ze ścianami z białych pni poprzecinanych pasmami ciemności.

środa, 9 września 2015

Kurara

- Wiesz, co to jest kurara? - zapytała mnie tego deszczowego ranka, wtulona w moją pierś swoim ciepłym ciałem. Pokręciłem głową, nawet się nie zastanawiając, co to może być. Trąciłem papierosem o popielniczkę zanim wsadziłem go sobie z powrotem do ust.
- To taka trucizna - wyjaśniła z rozbrajającym uśmiechem, wesoło kręcąc w palcach małą buteleczkę. Buteleczka wirowała niczym niewielki, srebrny bąk. - Sprawia, że twoim mięśniom odechciewa się żyć. Zaczynasz się dusić. I jakkolwiek byś się nie starał, nie możesz nabrać powietrza. Brakuje ci tchu. Znasz to uczucie?
- Chyba tak - odparłem, całując delikatnie jej włosy, których równie dobrze mogła nie mieć. Pachniały witaminami i dymem papierosowym.
- I w końcu tobie też odechciewa się żyć. A potem usypiasz, powoli, i już nigdy się nie budzisz. Co o tym sądzisz?
Uniosła na mnie swoje brązowe, szczenięce, wciąż błyszczące oczy i uśmiechnęła się. W kącikach jej pobladłych warg została jeszcze odrobina zaschniętej krwi. Boże, jaka ona była piękna.
- Sądzę, że to okropne. - Włączyłem wyobraźnię. - Człowiek leży i się dusi, jak ryba wyjęta z wody.
Nie odpowiedziała. Buteleczka w jej palcach wirowała nieprzerwanie.
Wziąłem jeszcze ostatniego dymka i wcisnąłem peta do popielniczki. Na stoliku nocnym było już sporo ciemnych śladów po niewytartym prochu i tych kilku wieczorach, gdy usypiając, bezwiednie i na oślep odkładałem wciąż zapalonego papierosa. Jej to nie przeszkadzało. Potarła policzkiem o moją szorstką brodę. Policzek zapadł się nieznacznie.
Przygarnąłem ją bliżej, osuwając się nieco w pościeli. Wtuliła się we mnie nagą piersią, a ja przesunąłem dłonią po jej ślicznej talii i pełnych biodrach, i miękkich udach, i... Uniósłszy jej twarz za podbródek, wpiłem się w jej usta. Smakowały witaminami i dymem papierosowym.
Wczoraj, gdy skończyła swoją wieczorną kroplówkę, uprawialiśmy seks. Krzyczała głośniej niż prawdopodobnie mogły znieść jej płuca, przyciskając się do mnie silniej niż mogły znieść jej wątłe ramiona; jej usta zrobiły się czerwone po raz pierwszy od wielu miesięcy. A ja zatapiałem się w niej, raz po raz, nieprzerwanie, a gdy fala nadeszła, spojrzałem na jej twarz zastygłą w wyrazie rozkoszy, na nią - i aż zabrakło mi tchu. Była piękna. Była tak piękna. Bardziej narkotyczna niż morfina, bardziej uzależniająca niż nikotyna. Odbierała dech w piersi. Działała... kuraryzująco.
Obudziłem się niecałą godzinę później. Obok leżała ona - wciąż piękna, nawet z jej pobladłymi ustami, wątłymi ramionami i zastygłą twarzą. Zakrwawione wargi miała rozwarte, jak ryba wyjęta z wody. Buteleczka wciąż tkwiła w jej palcach. Powietrze trąciło witaminami i dymem papierosowym.

wtorek, 18 września 2012

W kolejce do nieba (TMW spin-off)

Tak zwany spin-off, czyli opowiadanie rozgrywające się w tych samych realiach, lecz opowiadające o czymś innym niż główna książka, choć w tym przypadku nazwałabym to bardziej opowiadaniem uzupełniającym. Ci, co czytali moją starą Orchideę, powinni skojarzyć, o czym mowa, inni niech uznają to za kolejny teaser.



Jej lekko rozchylone wargi zdawały się mnie wołać, niby niemym krzykiem. Nie potrafiłem się im oprzeć. Nie był to pierwszy raz, jej kształtne usta zazwyczaj przyciągały mój wzrok i pozwalały myślom wędrować swobodnie dopóty, dopóki krew nie odpłynęła mi z mózgu i trudno było myśleć w ogóle. Jej piersi falowały ciężko, w nieco przyspieszonym tempie, a ja przypomniałem sobie ostatni raz, kiedy falowały w idealnie ten sam sposób. Tylko że wtedy ona leżała na łóżku, w rozchełstanej pościeli, z rumieńcami na twarzy, spoglądając na mnie spod półprzymkniętych powiek, zbyt wyczerpana, by cokolwiek powiedzieć. Teraz jej powieki były mocno zaciśnięte, a twarz niezwykle blada. Zamiast łóżka była pod nią tylko ziemia, pokryta nie pościelą, a powoli zasychającą krwią.
Była ranna. Nisko na jej biodrze widziałem wyraźnie miejsce, gdzie kula przestrzeliła ją na wylot. Przez moment patrzyłem na nią, wciąż jeszcze nie do końca wyrwany z transu. Była ranna. Była ranna...
Zerwałem się ze swojego miejsca i natychmiast tego pożałowałem, gdy ból rozdarł mi czaszkę. Przyłożywszy dłoń do czoła, zdałem sobie sprawę, że czuję pod palcami krew i zdziwiłem się, dlaczego jeszcze żyję, skoro najwyraźniej ktoś strzelił mi w łeb. Po chwili jednak zrozumiałem, że to tylko wyjątkowo brzydkie stłuczenie, a powoli budzące się gdzieś głęboko we mnie mdłości to zapewne objaw wstrząsu mózgu. Dawno, dawno temu wpojono mi, że w takim stanie nie należy się ruszać, a tylko spokojnie czekać na karetkę, ale... teraz na pewno nie pojawiłaby się żadna karetka. Szybciej karawan, choć i tego nie należało się spodziewać za szybko.
Świat zawirował mi przed oczami, więc zacisnąłem powieki, próbując opanować to uczucie. Usłyszałem cichy jęk Kruka i natychmiast ruszyłem w jej kierunku, na czworakach, nie do końca pewien, gdzie kończy się ziemia, a zaczynają halucynacje.
- Kruk? - wykrztusiłem i sam z ledwością usłyszałem własny głos. Zebrałem siły. Mdłości wróciły i już nie dałem rady wcisnąć ich z powrotem do środka. Ostry odór wymiocin wciąż wypełniał mi nos, kiedy w końcu dałem radę się wyprostować. Wzrok mamił, więc zacisnąłem powieki. - Kruk? Ocknij się. Obudź się, ptaszyno-kruszyno. Wstajemy.
Bardzo niedaleko ode mnie odezwał się jęk, który rozpoznałbym wszędzie.
- ...Kieł? - wyszeptała i w samym jej głosie słychać było, że jest zupełnie wyzuta z sił. Musiałem szybko wymyślić, jak nas stamtąd zabrać.
- Jestem tu, słońce. Jestem.
Doczołgałem się do niej i wyczerpany, położyłem się w niewielkiej bordowej kałuży, która tworzyła się już wokół niej.
- Kieł... Co się stało...? - wydusiła z siebie po dłuższej chwili. Tak bardzo nie chciałem mówić jej tego, co musiałem.
- Przegraliśmy, ptaszyno - mruknąłem w końcu z cicha, mając szczerą nadzieję, że mnie nie dosłyszy.
- Prze... Och, nie. - Słyszałem wyraźnie budzący się w jej gardle szloch. - A... Krokus...?
Zacisnąłem zęby na samo wspomnienie swojej własnej kuli, która przeszyła skroń lidera, posyłając go na pewną śmierć do lodowatej rzeki.
- Nic nie pamiętasz? - zapytałem tylko.
- Krokus? - powtórzyła jakby innym głosem, więc podjąłem ryzyko rozwarcia powiek, żeby sprawdzić, co się dzieje. Kruk z wielkim trudem unosiła się nade mną, podpierając się na łokciu.
- Rany, dziewczyno, co ty wyprawiasz? - wykrzyknąłem, układając ją z powrotem na wznak. Po jej policzkach płynęły strumienie łez, a jej przepiękne, ciemnofioletowe oczy patrzyły na mnie z wyczekiwaniem i odrobiną wyrzutu.
- Krokus?! - powtórzyła jeszcze, choć wyraźnie widziałem, że musiała mocno się starać, by wydawać jakiekolwiek dźwięki. Kiedy wypuściła powietrze, fala krwi wylała się z jej rany.
- Nie żyje - odparłem wreszcie cicho, przyciskając dłonie do jej podbrzusza, starając się powstrzymać krwawienie i własne łzy, kiedy zaczęła skomleć jak zranione zwierzę. Nie potrafiłem określić, czy powodem był ból ucisku, czy żal wywołany stratą Krokusa.
- Kiee-eł... - pisnęła, unosząc ręce, jakby chciała się tylko przytulić i popłakać, a ja z ciężkim sercem popchnąłem je z powrotem na ziemię.
- Nie ruszaj się - szepnąłem. Spojrzała na mnie wzrokiem skrzywdzonego psa. - Zrobisz sobie tylko krzywdę, ptaszyno.
Przymknęła oczy, wyczerpana, a jej ciałem co chwila wstrząsały spazmy niemych szlochów, które próbowała nieudolnie powstrzymywać. Wykręciłem głowę przez ramię, szukając jakiegoś miejsca, w którym moglibyśmy się ukryć, i wtedy do mnie dotarł prawdziwy ogrom pobojowiska, które nasza Wojna Klanów po sobie zostawiła.
Rzeka, wciąż skuta cienką warstwą lodu, była czerwona od krwi. Trupy leżały nieskładnie, pustymi oczami wypatrując w niebie zbawienia, które nigdy nie miało już nadejść. Truchło Timera przyciskało martwą Ledę do ziemi, jakby w ostatniej minucie życia rzucił się na nią, by ochronić ją własnym ciałem od pocisku, który i tak ją zabił. Gdzieś dalej poruszyła się ręka - i nieomal rzuciłbym się na ratunek towarzyszowi, gdybym w porę nie dostrzegł, że to ręka Hafe'a, która oderwana od leżącego nieopodal trupa właśnie zsunęła się po topniejącym w słońcu śniegu i zatrzymała na niewielkim kamieniu, owijając wokół niego łokieć. Widok przyjaciół obudził we mnie nową falę mdłości i świeże wspomnienia bitwy, która nigdy nie miała się udać. Bitwy z góry przegranej, a toczonej o co? O dumę? Niezależność? I oto, do czego to doprowadziło. Siedem okaleczonych trupów, jeden topielec i my dwoje wśród nich, czekający w kolejce do nieba.
Kruk uspokoiła się już i teraz leżała tylko, wpatrując się w dal, wzrokiem niemal tak pustym, jak oczy naszych padłych przyjaciół. Nie wydawało się to robić na niej żadnego wrażenia, ale ja wiedziałem, że po prostu nie ma już sił, by cierpieć.
- Nie patrz - mruknąłem. - Spójrz na mnie.
Z trudem obróciła głowę i uniosła na mnie wzrok. Miała zaczerwienione, opuchnięte powieki i dużo mocniej czerwone usta, co nie miało najmniejszego sensu, powinny być blade od utraty krwi. Lecz wtedy ona odkaszlnęła i gdy kolejna warstwa szkarłatnych plwocin okryła jej wargi, wreszcie zrozumiałem. Choć konać miała jeszcze długo, straciłem ją już teraz.