Siedziała
zgarbiona nad stołem, z nogami skrzyżowanymi na krześle w pozycji, która w
żadnym razie nie mogła być wygodna. Błędnym wzrokiem wodziła po rysunku,
patrząc jakby w kompletnie inne miejsca, niż te, w których akurat znajdował się
jej ołówek, i smarowała po kartce tak zawzięcie i zapalczywie, że ta marszczyła
się jak bibuła pod naporem jej dłoni. Trzymała ołówek pokracznie, jak małe
dziecko. Była piękna, nawet z tym szaleństwem w oczach, nawet gdy zatapiała się
w swoich pracach, nawet gdy stylizowała szare plamy na monochromatyczną krew;
nawet gdy wciąż nie mogła uciec przeszłości. Dla niego była piękna zawsze.
Nawet z poplątanymi włosami. Nawet z ustami otwierającymi się bezgłośnie raz po
raz, jak u ryby, w rytm piosenki, którą słyszała tylko ona. Dla niego była
piękna zawsze.
Smarowała po kartce nieprzerwanie. Palcami wolnej ręki bezwiednie obejmowała
sobie szyję. "Dzieci i ryby głosu nie mają" - powiedział kiedyś jej
ojciec, podrzynając jej gardło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz