Witam Państwa na moim... Nie, dobra, nieważne. Wiecie co. Wiecie gdzie. I pamiętajcie: jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o emocje.
(Aktualizowane, jeśli bogowie pozwolą, co drugą środę.)

sobota, 18 sierpnia 2012

TMW teaser #3 (zakończenie Lotu Motyla)

Jakoś udaje mi się wydostać z budynku. Wszystko mnie boli, głowa chyba najmocniej, a dźwięki są przytłumione, ciche, jakby ktoś napchał mi waty do uszu. Powłócząc nogami, ruszam w dół ulicy i oglądam przygnębiający spektakl zniszczenia, który rozgrywa się bezlitośnie wokół mnie: auta, splecione w zderzeniu, wtulone jedno w drugie jak w miłosnym uścisku, palące kierowców żywcem i wydające mdlący swąd pieczonego człowieczego mięsa; przechodniów drgających, skręcających i rzucających się w niekończącej się agonii. Wzrokiem ślizgam się po groteskowych ciałach, nierozpoznawalnych już jako ludzkie, po potwornych kształtach i bezkształtnych potworach, jak gdyby były one tylko eksponatami w makabrycznej galerii, i w tym jednym momencie niemal żałuję, że nie mam ani krzty współczucia dla tych żyć, które ulatują na moich oczach. Może - tylko może - gdybym miał, nie utracono by ich tak wiele.
"Kogo ja próbuję oszukać?" - myślę do siebie. Znam Śmierć bardzo dobrze, jej posłaniec od tak wielu lat. Ona nie zna litości, swe ofiary wybiera na oślep, nigdy nie waha się nawet sekundy. Czy dlatego wciąż żyję? Jesteśmy tacy podobni - może mnie lubi?
Spoglądam w górę. Niebo jest brudne, chmury ciężkie i ciemne, a deszcz... deszcz pachnie krwią.


EDIT: Na deviancie zasugerowano mi, żebym dodała więcej bodźców zapachowych do opisu, to dodałam. Ponadto postanowiłam jednak zmienić czas na teraźniejszy - czyt. rozwiązałam mój kilku-już-letni problem.

niedziela, 12 sierpnia 2012

Pamiętasz? (W strugach deszczu)

Napisane na prompt z #Writingstreamu z dA, nawet załapało się na feature w ich journalu, także jest nieźle. Jakby ktoś doszukiwał się pewnych podobieństw do mojego starego opa z Shirokami pisanego na podstawie "Obławy IV" Kaczmarskiego, są to podejrzenia jak najbardziej słuszne.

Od razu mówię, że opowiadanie jest w całości fikcyjne, a nawet jeśli nie, to na pewno nie jest o mnie. Jedyny raz, kiedy ja zostałam rzucona, wyglądał mniej więcej tak...
Facet: "*produkuje się przez pół godziny* ...Także myślę, że to nie ma sensu i będzie lepiej dla nas obojga, jeśli damy sobie na spokój i po prostu zostaniemy przyjaciółmi."
Ja: "...Okej, to pa."



Pamiętasz...?
Zabrałeś mnie na spacer tamtego pamiętnego kwietniowego dnia, na łąkę obsypaną kwieciem u stóp brzozowego zagajnika. Zerwałeś stokrotkę i wplotłeś mi ją we włosy, i śmiałeś się, gdy wciąż wypadała. Wtem spojrzeliśmy na siebie, wpatrywałam się w twe przepiękne brązowe oczy, a ich ciepło oczarowało mnie tak bardzo, że nie mogłam się oprzeć, kiedy złożyłeś na mych ustach delikatny pocałunek. Wkrótce niewinność przemieniła się w pasję i popchnąłeś mnie na trawę; językiem obrysowałeś moją szyję, szepcząc mi do ucha słodkie słowa okraszone gorącym oddechem, i przeszedł mnie dreszcz silny jak jeden z tych grzmotów mruczących gdzieś w oddali. Burza zbliżała się z każdą sekundą, ale nie przejmowałeś się tym, nie dopóki my również nie staliśmy się bardzo bliscy. Wróciliśmy do domu ukrywając się przed strugami deszczu pod twoją ciemnoczerwoną koszulą, teraz z plamami zieleni tam, gdzie moje ciało mocniej docisnęło ją do trawy, a potem tylko tkwiliśmy na balkonie, oglądając taniec błyskawic wokół nas. Drżeliśmy przed potęgą Natury, podczas gdy Ona chwaliła się swoimi piorunami, i wtulaliśmy jedno w drugie, jakby to mogło ochronić nas przed Jej wściekłością.

Pamiętasz...?
W strugach deszczu obejmowałeś mnie mocno i całowałeś me wargi, i nie przestałeś nawet kiedy moja matka krzyknęła ze zgrozą. Wszyscy oni, nasze rodziny, wpatrywali się w nas niezdolni do odwrócenia wzroku; a ty zmusiłeś ich, by to widzieli, zmusiłeś, by dostrzegli tę miłość między nami, zmusiłeś, by ją zrozumieli, a wszystko to jednym, namiętnym pocałunkiem. Jasna sukienka przylgnęła mi do ciała i okryłeś mnie marynarką, w żartach zaglądając do środka, kiedy ja śmiałam się i kazałam ci przestać. Powiedzieliśmy im, że wrócimy na przyjęcie, jak się przebierzemy, ale zamiast tego zostaliśmy w łóżku i kochaliśmy się, aż deszcz ustał i podwójna tęcza przecięła blady świt.

Pamiętasz...?
Tego wieczoru łez powiedziałeś mi, że spotkałeś kogoś innego. Powiedziałeś, że mnie opuszczasz, że wszystko między nami skończone, że nie chcesz, bym się do ciebie jeszcze kiedyś odezwała, i choć zawsze czułam, że to było zbyt piękne, żeby było prawdziwe, krople uderzające o stalowy parapet wtórowały moim rozpaczliwym płaczom. Błagałam i skamlałam, lecz ty tylko obróciłeś się i wyszedłeś, zostawiając mnie tam w twojej czarnej koszulce, jakby już w żałobie, opłakującą to, co kiedyś mieliśmy.

To małe miasto.
Teraz widzę cię na ulicy, w strugach deszczu, ściskającego dłoń tej twojej ślicznej, ciemnowłosej dziewczyny, podczas gdy ja usiłuję ukryć twarz w kapturze i udawać, że wszystko ze mną w porządku, że ruszyłam dalej i że nie myślę o tobie każdej nocy, usypiając się płaczem.
Chyba jednak nie pamiętasz...

Świat upadł (vel TMW teaser #2)

Zbłąkałem.
Nie wiem, co robić, dokąd iść, kogo szukać.
Nie wiem, co jest słuszne ani co jest fałszywe. Co jest dobre i co jest złe.
Moja prawa dłoń jest czarna od krwi, druga biała od śniegu.
Czystość i śmierć.

Gdziekolwiek nie pójdę, czegokolwiek nie zrobię, czuję się źle. Jakby wszystko się ode mnie odwróciło, jakby świat zdecydował, że nie ma tu już dla mnie miejsca. Mój umysł i serce nie są ze sobą w zgodzie. Kiedy czuję się dobrze, myślę, że nie powinienem. Jakby złem było czuć się dobrze. Wszystko, zda się, usiłuje przekonać mnie, że nie mam prawa istnieć. Jakby nie było nic, co mógłbym zrobić, by zmyć ślady swoich grzechów.
Błąkam się po nieskończonych przestrzeniach. Zabijam człowieka i serce trzepoce mi z podniecenia. Składam przysięgę i zdaje się, że moje marzenia są spełnione. A potem łamię tę przysięgę i czuję się zagubiony, tylko przez moment, aż łamię ją znowu, i znowu, i znowu. I biel przed moimi oczami zmienia się w czerwień i w czerń, i w szarość. I szarość to wszystko, co widzę, co czuję, co znam.
Jestem teraz ślepcem, moje ciało również. Moja dusza, dłonie, oczy, myśli. Ślepota daje poczucie prawdy. Bezpieczeństwa. Nie ja jestem odpowiedzialny, nie wiedziałem, nie widziałem.
I czuję ogień, czuję spalone ciała, miasta, pióra, włosy. Czuję dym, gdy wciska się w krtań, krztuszę się nim i wreszcie jestem pełen. Dym przylega do płuc, łamie się z każdym udręczonym oddechem, zrywając ściany. I nie czuję już nic, smakuję krew podchodzącą mi do gardła, wypełniającą usta, spływającą po twarzy... ale nie krztuszę się nią. Staje się częścią mnie, ta krwawa struga na mych policzkach, piersiach i udach. Nie ma końca. I nie smakuję już nic.
Jestem ślepy, jestem niemy, brak mi tchu. I słyszę świat. Ptak wpada w pieśń śmierci. Ryba rozchlapuje dookoła krwawe morze. Wilk powarkuje cicho znad pieczeni czyjejś wątroby i trzaska kość kręgosłupa. Łuski węża szepcą w piasku jak matka dusząca swe dziecię. Bestie włóczą się po lądach, a ja stoję tam, nasłuchując, gdy one przemykają cicho obok, jakby mnie tam w ogóle nie było. Dźwięki wkręcają mi się do uszu, aż stają się tylko ciągłym brzęczeniem tysiąca wściekłych os. Szukają drogi do mojego roztrzaskanego mózgu.

Ale wciąż mam dotyk, wciąż mam czucie. I wciąż mogę iść. Więc postępuję krok wprzód i czuję pod palcami futro, pióra, łuski i piach. Ciepło okrutnego, niewzruszonego słońca i chłód wiecznej sztywności. Me bose stopy potykają się o ostre kamienie i bezlitosne ciernie i krwawią, drętwieją. Upadam, lecz wciąż brnę przed siebie, chwytając gałęzie swymi obmierzłymi dłońmi, przesuwam brzuch po niekończących się szczytach, gdy przemierzam lądy i oceany. Dotyk również w końcu mnie opuszcza i czuję już tylko życie ulatujące ze mnie z każdą kroplą, sekundą, ziarenkiem.
I wtedy wreszcie zrozumiałem. Gdy serce stanęło, mój umysł ogarnęła jasność. Nigdy nie było nadziei. Nigdy nie było światłości. Tylko stroma ścieżka wiodąca ku otchłani. Nigdy nie było za późno, bo nigdy nie było czasu. A teraz wszystko stanęło, a świat, który znaliśmy, upadł.

TMW teaser #1

Moja konsternacja musiała roznieść się drogą kropelkową, bo dokładnie w tym momencie Morte wparował do pomieszczenia. Nie miał na sobie nic poza parą naprawdę okropnych czarnych bokserek. Gdybym była nieco bardziej przytomna, pewnie zachowałabym się inaczej, ale nie byłam, i zapytałam tylko:
- Po pierwsze, co ty robisz w moim domu? Po drugie, dlaczego w mojej łazience jest kuchenka? I w końcu, gdzie do cholery są twoje ciuchy?!
Jego twarz była nieprzenikniona. Kąciki jego ust nawet nie drgnęły, choć z pewnością wyglądałam idiotycznie, aż prawie zaczęłam się zastanawiać, co go kiedyś spotkało, że stał się taki poważny...
- Orchi... - rzekł, a jego głos jakby osiągnął zupełnie nowy poziom powagi. Fala czarnych myśli zalała mój umysł. Kiedy mówił w ten sposób, nie mogłam nie spodziewać się usłyszeć czegoś przerażającego. - To nie jest twój dom, tylko mój, a w tym miejscu jeszcze nigdy nie było łazienki. A moje ciuchy, jak mi kazałaś wczoraj w nocy, szybko zrzuciłem, żeby wskoczyć z tobą do łóżka.
Gdyby to był ktokolwiek inny, zapewne wybuchłabym śmiechem czy coś takiego, ale jego słów nie mogłam kwestionować.
- O mój Boże... - szepnęłam, przyciskając dłoń do ust w wyrazie czystej zgrozy. - U-uprawialiśmy seks?!
- Tego nie powiedziałem...
- Uff, dobrze.
- ...ale tak, uprawialiśmy.


Oto, co się dzieje, kiedy jest się tak nawalonym, że nie można się samemu dostać do domu, więc kumpel oferuje miejsce w swoim łóżku.
Wszyscy pijcie odpowiedzialnie!

Wstydźcie się

I nie pomoże nic, gdy zmieszasz ropę z krwią...

- Mamusiu! Mamusiu! - krzyczę, kiedy eksplozja zmiata morze. Mamusi nigdzie nie widać; powietrze jest ciężkie i gorące. Nie mogę zrozumieć - co się właśnie stało? W ledwie jednej chwili cały mój świat wybuchł i zmienił się niewyobrażalnie - niebo, dotychczas błękitne i bezchmurne, pokryło się ciemnymi popiołami, a czerwona łuna na północy przepełnia mnie strachem. Jedyne, czego tylko chcę, to stąd uciec, odlecieć jak najdalej, ale najpierw muszę znaleźć Mamusię.
W końcu widzę Ją: wynurza się tak daleko ode mnie. Zaczynam biec po wodzie, chcę do Niej lecieć, ale wtedy widzę wielką falę nadchodzącą z północy. Zawsze lubiliśmy, gdy fale oblewały nas przyjemnym chłodem, więc w pierwszym odruchu się cieszę, że Mamusia... Wtedy zdaję sobie sprawę, że woda nie jest już czysta - fala jest ciemna, na jej powierzchni czerwona substancja. Krew, myślę, sparaliżowany strachem.
- MAMUSIUUU! - wrzeszczę, ale nie mogę nic zrobić - fala opada na Nią, wpychając pod wodę. Słyszę, że próbuje coś powiedzieć, ale Jej skrzekot zamienia się w słaby bulgot.
- Nie, nie, nie, nie, nie... - tylko tyle mogę z siebie wydusić, płynąc naprzód z oczami utkwionymi w miejscu, gdzie zniknęła. Przebieram łapkami najszybciej, jak potrafię, ale im dalej płynę, tym trudniejsze się to staje. Woda jest tu gęsta, jakby oleista, i dociera do mnie, że znalazłem się w tym krwawym polu, gdzie wszystko umiera.
Nagle widzę czarny dziób i Mamusia wynurza się tuż przede mną. Leży bezwładnie na wodzie, a ja czuję, jak łamie mi się serce. Mamusia, drżąca z zimna, pokryta tą obezwładniającą czernią, spogląda na mnie spod ciężkich, kleistych powiek, a Jej oczy są zamglone.
- Mamusiu, Mamusiu! - trącam ją, próbując ją obudzić, ale nic nie działa. - Mamusiu, Mamusiu, Mamusiu! - chcę Jej powiedzieć, że mi przykro, że Ją kocham i że nie chcę, by odchodziła tam, skąd nikt nigdy nie wraca; ale moje gardło wydaje się ściśnięte tak mocno, że Jej imię to jedyne, co przez nie przechodzi.
I kiedy jestem już pewien, że Ona nigdy się nie poruszy, Mamusia podnosi głowę. Czuję przypływ nadziei - Mamusia wciąż jest tu ze mną i już za moment powie mi, że wszystko będzie dobrze, ale wtedy zauważam, że jej dziób jest sklejony tą ohydną, czarną krwią. Mamusia nic nie powie. Już nigdy nie usłyszę jej głosu.
 Mamusia tylko trąca mnie w pierś, w milczeniu - w tak strasznym milczeniu - zmuszając mnie do odejścia, ale nie mogę się ruszyć. Nie chcę Jej opuszczać, moje ciało drętwieje, a Ona wciąż mnie popycha, mimo że na pewno widzi, że to nie działa. Lecz wtedy widzę, że wypływam z tego krwistego pola, i wszystko do mnie dociera.
- MAMUSIU! - płaczę, patrząc jak Ona kładzie się na wodzie i spogląda pustym wzrokiem w niebo, i nagle słowa wypływają mi z dzioba. - Mamusiu, tak mi przykro, tak strasznie mi przykro, Mamusiu! Nie odchodź, Mamusiu, nie zostawiaj mnie samego! Nie chcę być sam! NIE CHCĘ BYĆ SAM!
Za późno. Jedyną odpowiedzią jest bulgot, gdy jej trup zapada się w fale.

Wszędzie martwe ciała. Czerwone niebo, czarna woda i moje płuca krzyczące z bólu.
- Muszę przeżyć - mówię sobie. - Muszę przeżyć dla Mamusi... - powtarzam to wciąż i wciąż na nowo, dopóki słowa nie wryją mi się w mózg, ale wciąż tak trudno w to uwierzyć. Przeżyć... To było takie proste, kiedy orki były naszym jedynym zagrożeniem. Nienawidziłem ich całym sercem, patrząc jak odbierają mi rodzeństwo, kolonię. Teraz orki leżą na brzegu, oddychając ciężko w agonii, a mi jest ich nieskończenie żal.
- Muszę przeżyć - mówię ponownie, ale to już ostatni raz. Nie uda mi się przeżyć, umrę!, zdaję sobie sprawę i zaraz dziwię się, że wcale mnie to nie obchodzi. Wszyscy moi wrogowie stali się moimi przyjaciółmi, łącznie ze Śmiercią. Może to prawda, co mówią? Może wszyscy idziemy w jedno miejsce, gdy nadchodzi koniec? Może zobaczę jeszcze Mamusię?
Wspomnienie jej białych piór pokrytych tą dziwną czarną krwią sprawia, że wilgotnieją mi oczy. Wszystko robi się zamazane i nie zauważam, że płynę na północ, nie dopóki woda nie staje się znów gęsta. Potrząśnięcie głową czyści mi wzrok i nagle widzę przed sobą tę wielką, przerażającą konstrukcję, wzniesioną tu przez ludzi. Pali się i zapada w morze - i, ku mojemu zdumieniu, krwawi tą dziwną krwią, która zabiła Mamusię. Czuję, jak furia ogarnia mój umysł; czerwienieje mi przed oczami i zaczynam płynąć. Zadam temu potworowi ostatni cios! Niech umiera jak Mamusia umarła! Niech leży jak leżą orki, czekając w agonii, aż Śmierć po nie przyjdzie. Niech KRZYCZY jak my wszyscy KRZYCZYMY!
Nagle zatrzymuję się. Tam są ludzie. Niektórzy stoją w miejscu ze strachem w oczach, inni biegają w panice. Jeden leży na ziemi i płonie.
Nie mogę się ruszyć - nigdy wcześniej nie widziałem ludzi. Dlaczego nic nie robią? Czy to nie oni stworzyli tego potwora? Przecież wiedzą, jak go uśpić, prawda? A skoro tak, to dlaczego stoją w miejscu albo panikują, kiedy świat się wali? Dlaczego nic nie robią?!
Jestem tak zaaferowany tym widokiem, że z początku nie zauważam czarnej krwi powoli pokrywającej moje piórka. Wpadam w panikę, próbuję ją strzepnąć, ale jest lepka i im bardziej próbuję, tym więcej ciała mi ona odbiera.
- MAMUSIU! - krzyczę i wtedy sobie przypominam... nie ma już żadnej Mamusi, by mi pomogła. Nie ma żadnej Mamusi. Żadnej Mamusi.
Ludzie zauważają, że tonę w czarnej wodzie i patrzą na mnie, gdy walczę, by utrzymać się na powierzchni. Chcę rozłożyć skrzydła i odlecieć, mimo że nie umiem jeszcze dobrze latać, ale ta dziwna krew jest w moich piórach, zbyt ciężka, bym kiedykolwiek mógł jej unieść. Nagle do mnie dociera - to koniec. Jestem tylko małą mewą, co ja mogę począć?
Przestaję walczyć i pozwalam ciału zatonąć. Ludzie tylko stoją tak, patrząc jak umieram, i robi mi się dziwnie smutno. Pod wodą nie jest już tak pięknie, jak zapamiętałem. Nie ma już ryb czy nieskończonego błękitu. Woda jest ciemna i straszna, i taka... pusta. Nikogo tu nie ma. Nikogo, żeby mnie widzieć, nikogo, żeby żałować mojego końca.
Jest pusta. Jak ostatnie spojrzenie Mamusi.
Kiedy ostatni oddech gorącego powietrza ulatuje, czuję się dziwnie. Pierś mnie boli... Wspomnienia powracają. Ciemna woda zmienia się w obezwładniającą jasność, a ja widzę wokół siebie roztrzaskane jajo. Mamusia patrzy na mnie dumnie. Mój pierwszy lot, kiedy Mamusia zrzuciła mnie z brzegu. Moja pierwsza wycieczka na morze u boku Mamusi... Mamusia mnie karmi... Mamusia... Mamusia... Gdzie jest Mamusia? Mamusiu, boli... Mamusiu, gdzie jesteś? Mamusiu, przyjdź, to serce tak boli... Nie chcę być sam, Mamusiu... Tęsknię za Mamusią, dlaczego Jej tu nie ma?
Tak bardzo tęsknię za Mamusią... Czy zobaczę jeszcze Mamusię? Czy Mamusia będzie na mnie czekała? Czy jest tam cokolwiek, cokolwiek po drugiej stronie? Czy jest tam Mamusia?
Moje oczy są zamknięte, ale widzę coś. Czy to Mamusia? Czy to naprawdę Mamusia? Moje myśli się śmieją, czekam na ciepły dotyk jej dzioba na policzku. Ale to nie jest Mamusia. To tylko jej ciało, unoszące się na wodzie przed jakimiś ludźmi po kolana w czarnej wodzie. Ból rozrywa mi serce. Nie ruszajcie Mamusi! Zostawcie Mamusię w spokoju! To nie jakiś tam trup, to moja Mamusia, nie możecie Jej ruszać! Ostatni spazm targa moim ciałem, gdy próbuję ich powstrzymać, ale nie mogę. Ludzie wbijają w Mamusię kij i wrzucają Ją do czarnego worka. Wściekły, przeklinam ich. Bądźcie przeklęci! Wstydźcie się!
Nadzieja ulatuje ze mnie, a życie podąża za nią. Widzę Śmierć, idzie do mnie i wygląda jak Mamusia. Jestem zachwycony błyszczącym, ale też trochę smutnym wzrokiem Mamusi, a jej oczy są tak spokojne, że chcę się w nie zapaść, żeby nie czuć już tego bólu. Mamusia jest tutaj, myślę tylko. Mamusia jest tu ze mną. Mamusia kładzie dziób na moim policzku i mówi:
- Nie martw się, kochanie... Wszystko będzie dobrze.

Ty, który to czytasz, proszę - pamiętaj moją historię. Proszę, pamiętaj mój ból, pamiętaj martwe ciało Mamusi unoszące się na wodzie, pamiętaj orki na wybrzeżu, pogrążone w agonii. I pamiętaj nasz krzyk, nasz wspólny niemy krzyk z ostatniej minuty życia:
"Wstydźcie się! Wstydźcie się być ludźmi!"